koszmar wakacji z dziećmi? “mamo, kupisz mi?”
Jedziecie na te wyczekane wakacje – nad morze, do Grecji – gdzie tam sobie wymyśliłaś. I widzisz już siebie na leżaku, w okularach i z książką w ręku, a morze szumi w tle. Dzieci bawią się obok grzecznie, budując zamek z piasku. Wakacje z marzeń?
Tymczasem, w realu, samodzielna zabawa łopatką i wiaderkiem trwa 5 minut (czyli otworzyłaś książkę, przeczytałaś podsumowania z tyłu książki i dwa zdania pierwszej strony). Dzieci chcą cały czas siedzieć w morzu, a samych ich tam nie możesz zostawić. Droga nad morze, jaką codziennie objuczeni przebywacie, wiedzie przez sosnowy lasek a i owszem, ale najpierw trzeba przejść pół kilometrową trasę w pobliżu straganów z chińskim badziewiem, a Twoim dzieciom podoba się dokładnie każda rzecz jaką tam zobaczą.
Mam czwórkę dzieci. Okrzyk „mamo, kupisz mi”? pomnóż sobie razy 4. W knajpkach przy morzu, są pyszne rybki (cieszyłaś się, że dzieci zjedzą zdrowe obiady), a okazuje się, że tak naprawdę ryby są mrożone, a zresztą Twoje dzieci i tak tylko chcą zjeść tylko frytki (bo na rybkę akurat codziennie nie mają ochoty). Ciemna strona mocy wzięła górę?
Więc, wyjeżdżając w różne miejsca wspólnie z dzieciakami wpadłam na pomysł, jak rozwiązać kwestię pamiątek z wakacji i nie pójść z torbami. Jest dobry sposób na to: „kupisz mi? proszę! kup mi”, „Mamoooo, jaki słodki ten piesek, on szczeka i chodzi” (wiecie o jakie pieski chodzi? od kilku dobrych lat, cały czas takie same – sprzedawca z torbą cudownych szczekających chińskich piesków, ustawia się na rogu najbardziej zatłoczonego deptaka, a pieski podchodzą przechodniom pod nogi).
Udało mi się z moimi dziećmi wypracować jedną zasadę, którą gorąco polecam. Przed wyjazdem na wakacje ustalamy z dziećmi, kwotę jaką każde z nich będzie mogło przeznaczyć na „pamiątkę z wakacji”. I tej kwoty potem konsekwentnie się trzymamy. Za każdym razem, gdy chcą coś sobie kupić, pytam się, czy to jest właśnie ta ich pamiątka z tych wakacji. Powiedzmy, że każde ma po 50 zł. Moje dzieci mają różne strategie – jedno całą kwotę wydaje na rzecz upatrzoną i oglądaną przez kilka dni. Inne kupuje sobie kilka małych rzeczy, sumując czy wystarczy.
Czasami, okazuje się, że na wakacjach nie było nic fajnego do kupienia (i chwała im za rozsądek) – więc dodajemy „odsetki” i mogą sobie coś wymarzonego kupić po powrocie do domu. A co najważniejsze – przy straganach spędzają chwilę a i owszem, ale same między sobą rozmawiają, że nie ma sensu tego czy tego kupować, bo się zaraz zniszczy, bo to badziew, bo ktoś kiedyś coś takiego miał i nie działało… My im już nie musimy tego powtarzać, sami myślą i szacują w głowie, co im się „opłaca”.
Czego w ten sposób uczymy dzieciaki?
- Liczenia pieniędzy (a starczy mi na to jeszcze, gdy kupię to?).
- Oszczędzania – bo jak uda im się nie wydać kieszonkowego, dostają kwotę powiększoną o odsetki (proponuję np. 20%, żeby naprawdę to było dla nich kuszące).
- Dobrego podejścia do pieniędzy – nie rosną na drzewie, rodzice nie mają worka bez dna.
- Szacunku do rzeczy, zabawek (taką wymarzoną, przemyślaną rzeczą, będą się o wiele dłużej bawili).
Podoba się Wam moja zasada? Dajcie znać!